Do przenoszenia prawdziwych sportów do świata wirtualnej rzeczywistości można podejść dwojako – w sposób realistyczny jak w przypadku Eleven Table Tennis, który usiłuje jak najwierniej oddać niuansy odbijania piłeczki ping-pongowej. Lub na wzór Racket: Nx zastosować wybrane elementy popularnego sportu (w tym przypadku Squasha) i zaimplementować je do bardziej “arcadowego” środowiska jakim są gry wideo.
Najnowsza produkcja studia Immersion Games znajduje się gdzieś w rozkroku pomiędzy wspomnianymi powyżej przykładami, oddając w nasze ręce tytuł, którego mechanika jest próbą przeniesienia koncepcji dyskgolfa (freesbee golfa) dla posiadaczy gogli VR. Pytanie – czy robi to dobrze?
Dyskgolf nie należy do najpopularniejszych dyscyplin sportowych na świecie, zatem postaram się wyjaśnić Wam reguły na tyle, na ile pozwala mi moje własne ich zrozumienie.
Jest to wariacja na temat klasycznego golfa, z podstawową i oczywistą różnicą – zamiast kijów i piłki, narzędziem zabawy są dyski frisbee. Zamiast dołków (chociaż w nomenklaturze nadal używana jest ta nazwa) są kosze.
Pola do gry składają się z 9 lub 18 dołków, zaś punktacja uwarunkowana jest od liczby wykonanych rzutów przed osiągnięciem finalnego celu. Tutaj też zaczynają się różnice, gdyż twórcy chwalą się 15 poziomami (polami), które de facto, są rozbudowanymi trasami prowadzącymi do jednego dołka. Należy jednak zrozumieć, że tytuł nie jest wiernym przeniesieniem reguł tego (nie)popularnego sportu, lecz wariacją na jego temat.
Przyjdzie nam zatem miotać dyskiem na 15 różnorodnych planszach utrzymanych w stylistyce feudalnej Japonii. Wzorem gier mobilnych, na każdym etapie otrzymać możemy do 3 “medali”, których próg punktowy jest sumą wykonanych rzutów przed trafieniem w smoka. Oprócz tego, gra oferuje również bardziej skomplikowane “trasy”, łączące po kilka etapów w jeden skomplikowany poziom z kilkoma smokami do “trafienia”, gdzie punktacja z wykonanych rzutów liczona jest sumarycznie.
Napomknąć muszę o kilku faktach dotyczących mnie i moich doświadczeń w rzucaniu dyskiem – po pierwsze, bardzo lubię rzucać frisbee i wydaje mi się, że robię to całkiem dobrze. Inną sprawą jest to, że nigdy nie grałem w dyskgolfa, nie wiem więc jak sprawdziłbym się w precyzyjnym rzucaniu do celu. I ostatnia rzecz – w wirtualnej rzeczywistości rzucałem jedynie w Echo VR i przyznaję, że szło mi to fatalnie.
Mając to wszystko na uwadze opiszę zatem jak rzuca mi się w Disc Ninja – lepiej niż w Echo VR, ale zdecydowanie gorzej niż w prawdziwym życiu. Odnoszę wrażenie, że to co powinno być najważniejszym elementem rozgrywki, nie sprawdza się w praktyce. O ile różnica w prędkości z jaką wypuszczamy z dłoni dysk jest odczuwalna, tak nigdy, pomimo wielu prób nie udało mi się uzyskać poczucia kontroli w kwestii precyzji w nadawaniu kierunku lotu. Drobne różnice w kącie nachylenia nadgarstka w momencie wyrzutu, warunkują to, w jakim kierunku poleci dysk. Zdaje się, że gra nie bierze pod uwagę kierunku wymachu, który wykonujemy przed samym puszczeniem przycisku kontrolera odpowiedzialnego za chwyt.
Na całe szczęście, twórcy prawdopodobnie przewidzieli, że wykonywanie precyzyjnych rzutów może okazać się kłopotliwe, dzięki czemu pod przyciskami X/Y lub A/B (w zależności od ręki, którą wykonujemy rzut) znajduje się opcja asysty. Określając położenie linii utworzonej przez czerwone strzałeczki, możemy zaplanować dokładny kierunek w którym poleci wypuszczony przez nas dysk. Nadal jednak gra będzie brała pod uwagę moc wymachu, jego wysokość i typ – front hand, backhand, hatchet. W przypadku tego ostatniego generując dziwaczne zachowanie dysku, które trudno byłoby osiągnąć w prawdziwym życiu, biorąc pod uwagę fakt, że wyrzucony dysk w trybie asysty leci zawsze równolegle do podłoża, niezależnie od tego w jaki sposób został wykonany rzut. I przyznam szczerze, że gdyby nie opcja asysty, to prawdopodobnie nigdy bym nie ukończył niektórych poziomów osiągając chociażby najniższy z celów punktowych.
Nie znaczy to jednak wcale, że z pomocą systemu namierzającego zadanie należało do prostych. Po dwóch pierwszych sesjach, przez kilka kolejnych dni doskwierały mi zakwasy w mięśniach pod pachą, spowodowane przez wykonywanie energicznych wymachów. Były one konieczne do tego, aby dysk lądował za każdym razem jak najdalej od pozycji w której się znajdowałem, zbliżając mnie do celu.
Omawiałem dotychczas rozgrywkę, czyli moim zdaniem najważniejszy aspekt każdej produkcji, jednak w przypadku Disc Ninja nie sposób jest nie wspomnieć o całej reszcie. Graficznie jest to jedna z ładniejszych gier z którymi miałem dotychczas do czynienia na Queście. Projekt i szczegółowość poziomów, które przyjdzie nam odwiedzić jest na naprawdę wysokim poziomie. Feudalne wioski, zawieszone w wysokich górach świątynie i mistyczne ołtarze – wszystkie te elementy w połączeniu z charakterystyczną dla scenerii ścieżką dźwiękową, tworzą silnie odczuwalny, orientalny klimat.
Sam projekt menu głównego robi wrażenie – znajdujemy się w szczegółowo zaprojektowanym pomieszczeniu, na stole znajduje się mapa rozpisana na rozwijanym pergaminie. Sam wybór poziomu jest niczym rytuał, w którym wykonać należy następujące kroki: najpierw chwytamy stojącą nieopodal figurkę, ustawiamy ją w wybranym przez nas znaczniku odpowiedzialnym za któryś z poziomów, a następnie musimy sięgnąć po pałkę i uderzyć nią w gong. Podczas samej rozgrywki wyświetlić możemy również mapę poziomu. Po sięgnięciu po odpowiedni element interfejsu znajdujący się przy naszym pasie, materializuje się przed nami trójwymiarowa wizualizacja etapu, którą możemy chwycić i obejrzeć z każdej strony. Gdy nie będzie nam już potrzebna, możemy wyrzucić ją w dowolnym kierunku. U pasa znajdziemy również bombę dymną – rzucając ją przenosimy się do menu poziomu z widocznymi celami punktowymi. Tam też wybrać możemy kolejne opcje – restart poziomu, wyjście do menu głównego, lub kontynuację.
Za każdym razem gdy wykonałem już zbyt dużą liczbę rzutów i zmuszony byłem do rozpoczęcia poziomu od nowa, niezwykle skutecznym ujściem dla frustracji było wściekłe rzucenie pod nogi bombą dymną odpowiedzialną za restart etapu. A wiedzcie, że robiłem to często.
Do poziomów warto jest wracać nie tylko po to, aby spróbować polepszyć swoje wyniki, ale również dla ukrytych znajdziek. Skrywają się one pod postacią błyszczących urn, po których rozbiciu w naszych dłoniach pojawia się karta będąca z reguły jednym z elementów potrzebnych do odblokowania nowego stroju, lub wzoru na dysk. Po zdobyciu odpowiedniej ilości kart odpowiedzialnych za dany fatałaszek (z czego każdy znajdować będzie się zazwyczaj na innym poziomie) z menu głównego udać będziemy mogli się do przebieralni, w której dostosujemy rodzaj kostiumu, jego kolor i będziemy mogli przejrzeć się w lustrze.
Rzecz jasna ten konkretny aspekt kosmetyczny, pomijając dłonie, widoczny będzie dopiero przez innych graczy w trybie wieloosobowym. Lobby pomieści do 4 graczy, którzy konkurować będą ze sobą o miano ultymatywnego dyskowego ninja, na wybranych wspólnie mapach. Niestety z moich licznych prób wynika na to, że serwery świecą pustkami i do rozegrania partyjki z żywym graczem konieczna jest “ustawka”.
Disc Ninja nie jest tytułem dla każdego. Z moich doświadczeń jawi się on jako pozycja trudna i niezwykle frustrująca, co doskonale kontrapunktuje zenowa (usiłowałem stworzyć przymiotnik od słowa Zen, alternatywnie może być “medytacyjna”) oprawa i ścieżka dźwiękowa. Ta z kolei stoi na niesamowicie wysokim poziomie i udowadnia, że w Immersion Games pracują naprawdę zdolni artyści. Jeśli jednak ktoś jest entuzjastą pozycji na dyskobola i oczekuje znajdować coraz to nowe wyzwania na dyskgolfowych polach, powinien być zadowolony. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że wedle obietnic twórców, gra będzie rozwijana darmowymi rozszerzeniami w postaci nowych map.