Wybierz Strona

Jeśli nazwa Squanch Games pobudza w was skojarzenia z niejakim Squanchym z planety Squanch, to jesteście
na dobrym tropie.
Studio odpowiedzialne za recenzowaną przeze mnie w tym momencie grę, założone zostało przez jedną drugą duetu, którego nazwiskami sygnowany jest nieprzerwanie popularny serial Rick & Morty. Czy zatem Justin Roiland i tym razem zagwarantował swoim odbiorcom komediowe dzieło, do którego prawidłowego odbioru wymagane jest posiadanie niezwykle wysokiego ilorazu inteligencji? Przekonajcie się razem ze mną!

Nasza przygoda w Trover Saves the Universe rozpoczyna się od psiorwania (ang. Dognapping) przez Glorkona
(Czyli głównego złego przedstawianej historii) dwóch psów bohatera w którego się wcielamy. O dziwo nie jest nim tytułowy Trover, lecz przedstawiciel rasy krzesłonian (ang. chairorpion), czyli humanoidalnych kosmitów, którzy całe życie spędzają przesiadując w swoich futurystycznych fotelach. Grę rozpoczynamy siedząc (a jakże) w swoim mieszkaniu i oglądając dziwaczny program telewizyjny. Nie mija jednak dużo czasu, zanim do naszych drzwi zapuka Trover i wyjmie ze swojego oczodołu jedno z dzieci mocy, następnie ofiarując nam je, byśmy po uprzednim zamontowaniu go w trzymanym w naszych dłoniach kontrolerze, mogli przejąć bezpośrednią kontrolę nad fioletowym oczodołowym stworem.

Brzmi jak coś kompletnie zakręconego?
Lepiej trzymajcie się foteli, bo zarówno świat przedstawiony jak i wydarzenia, a w szczególności rozmowy, których będziemy świadkami są równie odjechane.
Okazuje się bowiem, że jakimś cudem, para naszych czworonogów po zamontowaniu w oczodołach Glorkona daje mu niesamowitą moc, zdolną zniszczyć cały wszechświat. Jedynymi osobami zdolnymi powstrzymać niecny plan złoczyńcy jesteś Ty
i niechętnie przyjmujący na barki tak ogromny obowiązek Trover (przy czym nie zapomni on wielokrotnie dać upust swojemu niezadowoleniu
z powodu zaangażowania go w całą intrygę).

 Czeka na nas zatem trwająca od 6 do 8 godzin przygoda, w trakcie której wraz z Troverem odwiedzimy szereg kolejnych przedziwnych planet i poznamy całą paletę barwnych i niepokojąco pokręconych indywiduów.

Rozgrywka w Troverze, oprócz na wsłuchiwaniu się w niekończące i barwne dialogi postaci niezależnych, oparta jest w głównej mierze na regułach platformera z niezbyt skomplikowanym systemem walki. Przyjdzie nam też regularnie rozwiązywać proste zagadki środowiskowe z wykorzystaniem zdobywanych na przestrzeni rozgrywki umiejętności zarówno naszych (takich jak telekineza), jak i fioletowego stwora. Odwiedzane krainy odkrywamy zaś w następujący sposób: zasiadając w fotelu możemy dowolnie obracać się i badać przestrzeń (najlepiej w tym celu grać siedząc na krześle obrotowym) z kolei za pomocą kontrolera sterujemy samym Troverem. Kierując go na węzły teleportacyjne, możemy przenieść się w dane miejsce. Oprócz tego, szybko otrzymujemy zdolność umożliwiającą zwiększenie pułapu na którym się znajdujemy aż o 3 poziomy, dzięki czemu zyskamy lepszy wgląd na topografię terenu i poukrywane na nim sekrety w postaci zielonych dzieci mocy.

Struktura poziomów jest liniowa, jednak wydarzenia napotkane na naszej drodze w zabawny sposób bawią się przyzwyczajeniami gracza wyniesionymi z innych tytułów. Niejednokrotnie, by ruszyć dalej, konieczne będzie kompletne zignorowanie, bądź też wykonanie poleceń postaci niezależnych zupełnie na opak. Nie chcę zdradzać przesadnie szczegółów tych unikalnych i osobliwych zdarzeń, jednak posłużę się jednym przykładem. Upgrade Tina oferuje nam ulepszenie dla Trovera w postaci dziecięcia mocy, musimy jednak wykonać dla niej proste zadanie, mianowicie przyprowadzić jej zagubione zwierzątko. 

Na polanie nieopodal znajdziemy całą grupę opisywanych przez nią stworzeń, spośród których nie sposób jest odróżnić wspomnianego pupila. Gdy tylko się do nich zbliżymy, rozpoczną one atakować Trovera, zatem nie pozostaje nam nic innego jak zabicie wszystkich zwierząt. Zdruzgotana Tina zwyzywa nas od nieczułych potworów i ze łzami w oczach, tak czy inaczej wręczy nam upragnione dziecię mocy.

Oprócz wspomnianych wyżej stworzeń, głównym typem adwersarzy w grze, są różnego rodzaju klony Glorkona – atakujące wręcz, opancerzone, strzelające i dzierżące tarczę. Zdecydowanie polecam powstrzymać się przed natychmiastowym podjęciem względem nich wrogich działań. Gdy tylko zauważymy na horyzoncie wrogów, warto zatrzymać się na chwilę i posłuchać ich przezabawnie napisanych (bądź improwizowanych) dialogów.
Bardzo często zresztą najlepszą aktywnością jakiej możemy się podjąć, jest nie robić kompletnie nic. Pewnie, możemy stale przeć przed siebie ku zwieńczeniu opowieści, jednak najlepsze doświadczenie spotka nas jeśli zatrzymamy się na chwilę i poświęcimy wsłuchiwaniu się w konwersacje, bądź monologi dostarczane przez postacie.

Osoby zaznajomione z twórczością Roilanda od razu będa w stanie rozpoznać oczywiste podobieństwa względem jego innych ról głosowych. Trover brzmi zupełnie jak Morty, jego szef przemawia głosem Ricka (i wygląda jak jego ogórkowy odpowiednik), podobnie jak wszystkie klony Glorkona. Styl dialogów zakrawa niejednokrotnie o granice dobrego smaku i epatuje rynsztokowym humorem skoncentrowanym wokół fekaliów, płynów ustrojowych i erotyzmu, a czasem wszystkich tych elementów jednocześnie. Postacie operują w swoistym zawieszeniu pomiędzy poważnym podejściem do świata przedstawionego (Chociaż trudno nazwać którąkolwiek z postaci poważną), a świadomym łamaniem czwartej ściany sugerującym, że wiedzą o tym, że wszystko to co czego jesteśmy świadkami jest jedynie grą.

Oprawa graficzna i modele postaci przypominają połączenie stylu artystycznego znanego z Ricka i Mortiego i serialu “Spoza Układu” przy którym pracuje obecnie Roiland. Wersja na Questa, którą ogrywałem prezentuje się niestety nieco gorzej od wersji dostępnej na PC, głównie za sprawą mniej szczegółowego oświetlenia i reflektywności dostrzegalnej w fakturze tekstur. Nadal jednak kolorowy i pstrokaty świat Trovera wygląda przyjemnie dla oka, ale nie oszukujmy się – to nie dla tryskających graficznych wodotrysków sięgamy po ten tytuł. 

Naszej przygodzie towarzyszyć będzie przyjemnie plumkająca warstwa muzyczna plasująca się gdzieś między ambientem a syntezatorowym lo-fi.

Gra pęka w szwach od ilości dialogów – tak jak wspomniałem już wcześniej, niekiedy najlepszą opcją jest pozostać w miejscu. Ilość ścieżek voice-actingowych nagranych na potrzeby gry kilkukrotnie przewyższają czas potrzebny na ukończenie produkcji, dodatkowo wiele z nich nagranych zostało w sposób pośrednio improwizowany – Roiland zasiadając do nagrywania, posiadał skrypt traktujący mniej więcej o tym, czego dotyczyć będą wypowiedzi, ale decydował się na wielokrotne improwizowane podejścia.

Czy gra ma nam do zaoferowania coś więcej poza genialnym (ale specyficznym i niezwykle wulgarnym) humorem i nietypowym podejściem do prowadzenia historii? Sama walka, mimo iż przyjemna nie stanowiła dla mnie żadnego wyzwania. 

Liczba serduszek wskazująca na stan zdrowia Trovera nie spadła do zera ani razu w czasie przechodzenia przeze mnie gry (poza momentem na początku przygody, gdzie jest to fabularnie konieczne do dalszego progresu). Zagadki środowiskowe nie sprawiły mi nigdy większego problemu, przynajmniej te które da się ukończyć, bo nie zapominajmy o tym, że gra potrafi wyjść naprzeciw naszym oczekiwaniom i przyzwyczajeniom. Ogólnie rzecz biorąc, tytuł pod względem rozgrywki jest prosty i przyjemny i nie tyle fabuła, co sposób jej prowadzenia stanowi najsilniejszy aspekt gry.

5 miesięcy po premierze, do gry dodane zostało darmowe rozszerzenie zatytułowane “Important Cosmic Jobs”, które zagwarantuje nam około godziny nowych doświadczeń w świecie oczodołowych stworów. Odwiedzimy w nim siedzibę tytułowej korporacji i pomożemy pracującym tam kosmitom odnaleźć różne zgubione przez nich przedmioty, by finalnie odnaleźć wszystkie zagubione rzadkie dzieci mocy. Na potrzeby tego dodatku, rozgrywka z typowego trójwymiarowego platformera zmienia się w coś przypominającego bardziej przygodówkę point’n’click.

Bardzo miłym bonusem są rozsiane po etapie kasety VHS, które skrywają krótkie animowane skecze w stylu programów telewizyjnych znanych z serii odcinków traktujących o “międzygalaktycznej kablówce” z serialu o szalonym naukowcu i jego pierdołowatym wnuczku.

Jeśli więc jesteś fanem twórczości i niewyszukanego humoru Justina Roilanda, a jednocześnie posiadasz odpowiednio wysokie IQ i do tego PC, PlayStation 4 lub 5, XBOXa One, lub Series X/S, Nintento Switch lub gogle VR, warto jest sięgnąć po przygodę Trovera i krzesłoniana. Tytuł równie dobrze ograć można na płaskim ekranie, ale nie oszukujmy się – żaden rozmiar matrycy telewizyjnej nie zastąpi nam doświadczenia bycia obrzuconym kałem, bądź oplutym – z goglami VR na twarzy.

Damian Perka

Trover Saves the Universe

Trover Saves the Universe
8

Fabuła

10/10

    Immersja

    9/10

      Cena/Jakość

      6/10

        Wykonanie

        7/10

          OCENA KOŃCOWA

          8/10

            Zalety

            • Typowy Roilandowski humor
            • Poprawna w warstwie mechanik rozgrywki
            • Darmowe DLC gwarantujące więcej zabawy

            Wady

            • Standardowa cena jest dosyć wysoka
            • Sporadyczne zacięcia ścieżek audio
            • Brak polskiej, chociażby kinowej lokalizacji

            Zostaw odpowiedź

            Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.